- Jestem młynarzem, który pokutuje w podziemiach za bezbożny swój żywot. Słuszna kara mnie spotkała i znoszę ją z pokorą, ale istnieje nadzieja, aby mnie i moją czeladź uwolnić z katuszy - zwrócił się z prośbą do dziewczynki. - Niech twój ojciec wybłaga u księdza, aby odprawił mszę świętą w miejscu, gdzie przed laty stał mój młyn. I, co najważniejsze, niech niczego nie zabraknie, gdy spełniać będzie święty obrządek.
To rzekłszy, starzec zniknął tak nagle, jak się pojawił, a wystraszona gęsiorka pobiegła do domu i opowiedziała wszystko rodzicom.
Opowieść o młynarzu i jego rozpustnym życiu oraz o jego kompanach, których - z woli Pana Boga - za ich grzechy pochłonęła ziemia, powszechnie znana była w okolicy. A przecież od owego wydarzenia minęło lat sto albo i więcej. Ojciec uwierzył więc w opowieść Magdy i już następnego dnia z rana pobiegł do księdza proboszcza z Zakrzewa, by prośbę starca przedstawić.
Kapłan był człowiekiem miłosiernym, o ludzkich słabościach wiedział niemal wszystko i przywykł je wybaczać. Dożył sędziwego wieku, miał gołębie serce i choć znał historię młynarza, zadecydował, że należy mu pomóc. Wsparła go w tym rada parafialna, uznając, że młynarz dość się wycierpiał i czas ulżyć jego udrękom. Miłosierni bowiem byli w tamtych czasach zakrzewianie.
Właśnie przypadały dni krzyżowe, kiedy - według ówczesnych obyczajów - ludzie wyruszali w procesji na pola, by przed krzyżem lub kaplicą błagać o bogate żniwa i obfity plon. Więc już następnego dnia o świcie przed kościołem zebrali się zakrzewianie ciekawi, co wydarzy się podczas zapowiadanej mszy. Ruszyła procesja i wśród pobożnych pieśni posuwała się powolni za wieś, ku polom. Tuż opodal wzgórza, gdzie kiedyś stał młyn, zbudowano ołtarz.
Po zmówieniu wstępnych pacierzy - ku zdumieniu zebranych - otworzyła się z jękiem ziemia, a z niej począł wyłaniać się młyn. W jego drzwiach stał młynarz, wznosząc ręce ku górze. W geście tym zawarte było cierpienie, błaganie o pomoc i prośba o przebaczenie. Ludzie, przestraszeni niecodziennym widokiem, modlili się tym żarliwiej.
Nadszedł czas ofiarowania, któremu zwyczajowo towarzyszył dźwięk dzwonków. Ministranci, którzy zwykle nimi potrząsali, spoglądali na siebie z konfuzją. Okazało się, że zapomnieli zabrać je z kościoła. Zaległa więc cisza, którą po chwili przerwał odgłos zapadającej się ziemi. Młyn osunął się w głąb wzgórza.
Następnego dnia rano zakrzewianie wyruszyli powtórnie z procesją do Młynka w nadziei, że tym razem uda się wybawić wszystkich, którzy razem z młynarzem pokutują za swe grzechy. Ledwie kapłan zaczął mszę, otworzyła się ziemia, a z jej czeluści dźwigała się z wolna zagroda młynarza. Podczas ofiarowania okazało się, że tym razem zapomniano ampułek z wodą i winem, wobec czego kapłan nie mógł dokończyć mszy świętej. Młyn znów zniknął w otchłani, a ziemia długo jeszcze trzęsła się w posadach.
W trzecim dniu krzyżowym udali się ludzie po raz ostatni do Młynka, by wreszcie wybawić młynarza i jego czeladź. Podczas mszy świętej cały młyn ponownie uniósł się w górę. Widać nawet było młynarza, stojącego w oknie zagrody, wodzącego w śmiertelnej trwodze smutnym spojrzeniem po ludziach, od których dopraszał się miłosierdzia. I tym razem się nie powiodło. Tym razem kościelny zapomniał nożyczek, którymi ucinano świecom knoty, by się paliły na wietrze.
Pogasły wszystkie świece, otworzyła się ziemia i pochłonęła na zawsze młynarza z kompanami i cała chudobą. Pobożni zakrzewianie zrozumieli, że Bóg nie chce przyjąć ofiary świętej. Z trwogą wracali ludzie do chat i więcej nie poszli na wzgórze, skrywające w swym wnętrzu młyn, bo nie chcieli się sprzeciwiać wyrokom wieczności.
- Z rozkazu Bożego musi młynarz pokutować w ziemi aż do sądnego dnia - wyjaśnił kapłan podczas niedzielnej mszy mieszkańcom Zakrzewa. - Nie ma przebaczenia dla młynarza, tak straszne były jego grzechy. To właśnie chciał Pan nam powiedzieć, trzykrotnie nie przyjmując ofiary podczas dni krzyżowych.
Tekst: Zbigniew Noska
Rysunek: Krystyna Noska
Legenda pochodzi z książki „Legendy Krajny Złotowskiej” wydanej przez Muzeum Ziemi Złotowskiej. Źródło: Piotr Jasiek „Przy kominku” (1936)
Napisz komentarz
Komentarze